Nareszcie nadszedł czas na pochwalenie się moim najnowszym projektem – pierwszy raz wydziergałam skarpetki. No i oczywiście jak na mnie przystało musiałam to zrobić po swojemu 🙂
Ale zacznę od włóczki – w związku z paląca potrzebą uzyskania kłębków na skarpetki natychmiast udałam się do pasmanterii i za dwa kłębki po 50 gram zapłaciłam 24 złote, a to i tak ze zniżką, bo powinno być 28. Żeby nie było wątpliwości, to nie jedwab, alpaka, angora ani inny wyjątkowo szlachetny materiał – ot ładna włoczka o fajnej strukturze – 50% akrylu i 50% wełny (Merino z Inter Foxu). Włóczka ma niezwykle przyjemny dla oka kolor mlecznej czekolady.
W związku z tym, że w mojej rodzinie nikt nie robił na drutach, więc nie jestem skażona wiedzą o tym, że oczywistą rzeczą jest robienie skarpetek od góry. Dla mnie nie jest. Uparłam się, że będą od dołu, postanowiłam w ogóle maksymalnie skomplikować sobie pracę – pierwszy raz zaczynałam robótkę od magic cast on, pierwszy raz w ogóle dziergam skarpetki, pierwszy raz stosowałam metodę magic loop, pierwszy raz robiłam dwa elementy jednocześnie z dwóch rożnych kłębków, pierwszy raz robiłam cokolwiek w rzędach skróconych no i na koniec zamiast zwykłego zamykania oczek stosowałam szyte zakończenie. I okazało się, że właściwie że żadna z tych technik nie jest trudna, nawet dla takiego amatora jak ja.
Zakochałam się w większości z tych technik, a szczególnie do gustu przypadło mi robienie dwóch elementów jednocześnie, no i oczywiście szyte zakończenie, które daje bardzo ładny guzełkowy brzeg.
Początki były niepozorne:
Bardzo pomocny był dla mnie wzór przetłumaczony przez Truscaveczkę – LovelYarns Toe-up Socks, korzystałam z tego posta podczas pracy. bardzo dokładnie trzymałam się wytycznych (wielka rzadkość u mnie) i bardzo mi się to opłaciło. Skarpetki wyszły niebiańsko wygodne, bardzo ładne, tylko niestety ze względu na grubość włóczki stopa wygląda w nich trochę topornie. Kolejne skarpetki muszę zrobić z cieńszej włóczki. Zrozumiałam też zachwyty koleżanek nad zrobionymi samodzielnie skarpetkami – mam kilkadziesiąt par, a jeśli chodzi o wygodę to porównywalne są może ze 3-4 najlepsze modele, z tych fabrycznych… Przy okazji postanowiłam, że na ślub wydziergam sobie sama jakieś piękne, ażurowe pończochy 🙂
No i jeszcze trochę zdjęć:
A tak w ogóle to skarpetki są próbą generalną przed podejściem do kolorowej skarpetkowej włóczki Wool Superwash od Alize (100% wełny + piękne efekty kolorystyczne w gratisie), którą kupiłam jakis czas temu w e-dziewiarce.
Żeby nie było tak pięknie i cukierkowo to muszę napisać, że nie obyło się bez problemów – po zakończeniu pięty okazało się, że skarpetki oszalały na podwójnym drucie, a ich ułożenie było tak niewygodne w pracy, że musiałam przełożyć je na dwa różne komplety okrągłych drutów i dorabiać ściągacz osobno dla każdej z nich.
2 komentarze
Taka leżąca strasznie pociesznie wygląda ta skarpetka! Ale muszą być ciepluchne, co? 😉
Są bardzo ciepłe – na zimę jak znalazł. A na płasko rzeczywiście nie wyglądają szczególnie „apetycznie”, ale jutro postaram się o zdjęcia ludziowe o ile tylko zdążę ze słońcem.