Muszę się Wam przyznać, że uwielbiam pracować z zawodowcami. Naprawdę
I nawet jestem w stanie zrozumieć, że to musi kosztować. Zdobycie doświadczenia i rozwiązywanie problemów zanim jestem w stanie określić ich istnienie są warte ekstra kasy. Wreszcie nauczyłam się, że wolę zapłacić komuś niż męczyć się samemu tracąc cenny czas – sporo to trwało, ale wreszcie dotarło…
Opowiem Wam historię mojego dyplomu z nieco innej strony – chodzi o dłuta do linorytu. W sumie drobiazg, ale potrafi uprzykrzyć życie. Najpierw kupiłam najtańsze – obsadka z wymiennymi ostrzami. Nawet całkiem fajna. Robiona w Europie (to ważne!).
Potem awansowałam, kupiłam sobie dłuta do ostrzenia, ale chińskie, bo tanie. To był zły zakup – wywaliłam w błoto 24 złote (2 sztuki), bo okazało się, że tępią się chyba od samego patrzenia na nie, a z tym ostrzeniem to też nie tak hop.
Ale potem zrujnowałam się na drogie dłuta, polskiej produkcji i… trzeba to było zrobić od początku! Nie dość, że są właściwie niezniszczalne i niestępialne, to tak na prawdę doceniłam je dopiero pracując z nimi. Okazało się, że oznaczanie przekroju dłuta innymi kolorami drewnianych obsadek to nie czyjaś fanaberia tylko konieczność. Biorąc drewno w naturalnym kolorze wiem, że uzyskam obłe kształty dłuta U, a niebieska obsadka to znak, że biorę dłuto V pozostawiające ostre ślady. Szerokość ostrza mogę ocenić jednym rzutem oka, ale w wypadku kształtu za każdym razem musiałabym się przyjrzeć mu z odpowiedniej strony. A tak – problem w ogóle nie istnieje – do tej pory nie zdarzyło mi się pomylić. Warto było wydać na nie więcej niż na dwa chińskie. Praca z nimi to czysta przyjemność.
Macie podobne doświadczenia? Jesteście w stanie zapłacić więcej za lepszą jakość? Które produkty z wyższej półki szczególnie doceniacie?