Gdy zaczyna się prząść, to szybko okazuje się, że przydałoby się jeszcze to i tamto… Na szczęście przędzenie to zajęcie proste i większość narzędzi w nim wykorzystywana także nie jest skomplikowana, a lista marzeń siłą rzeczy staje się krótka. Na razie ubolewam przede wszystkim nad faktem, że każdą z tych rzeczy musiałabym sprowadzać zza oceanu.
Generalnie rzecz biorąc westchnięcia prządki koncentrują się przede wszystkim na 3 aspektach – przygotowaniu i mieszaniu włókien, na wykańczaniu gotowych włóczek oraz ich przechowywaniu
Tym razem ignoruję w ogóle tematykę włókien i czesanek, ponieważ jest pewne, że prządka nie ma nigdy wystarczająco dużo surowców, które chciałaby wypróbować, wymieszać, zafarbować i przerobić. To poważna sprawa i bez osobnego wpisu się nie obejdzie 😉
Z podobnych powodów pomijam temat farbowania, bo by mi miejsca nie wystarczyło na wymienianie czego to bym chciała spróbować. Nie wspominam również o kołowrotkach, ponieważ mój wymarzony kołowrotek już mam i na dłuuugooo mi wystarczy do zabawy, a na więcej nawet jeśli bym chciała to i tak nie mam miejsca.
Po tym przydługim wstępie czas na konkrety. Oto moja lista prząśniczych marzeń:
1. Gręplarka bębnowa (drum carder)
Gręplarka bębnowa może służyć zarówno do przygotowania mieszanek różnych włókien i kolorów czesanki jak i do obróbki surowego runa. To jeden z tych przedmiotów, które najlepiej prezentują się w działaniu – oto jak wygląda praca z tym narzędziem.
Cena: Najtańsze gręplarki bębnowe z ręcznym napędem kosztują około 1000 złotych :/
2. Tablica do mieszania włókien (blending board)
Dobra (i znacznie tańsza!) alternatywa dla gręlarki bębnowej. Pozwala mieszać różnego rodzaju włókna czy kolory czesanki, a także przygotowywać surowe runo do przerobienia w taśmy i dalszej obróbki. Batty (rulon z wyczesanego runa) nie różnią się pomiędzy drum carderem a blending board. Tutaj też najlepiej będzie widać o co chodzi na filmiku
Cena: gotowa tablica kosztuje około 500 złotych, znacznie taniej można kupić matę z metalowymi ząbkami do samodzielnego montażu.
3. Grzebień zwany dawniej wilkiem (hackle)
Grzebień także służy do przygotowywania surowego runa lub do mieszania różnych kolorów i materiałów. Tutaj praca różni się znacząco w obu tych przypadkach, wiec pokaże zarówno wyczesywanie surowego runa, jak i mieszanie
Cena: około 500 zł za zestaw z czesakiem
Pierwsza opcja runo z grzbietu zwierzęcia i wyczesywanie go (co daje puchatą i dość czystą czesankę w postaci obłoczka)
Druga opcja to mieszanie włókien i kolorów przy użyciu tego narzędzia (wykorzystuje się do tego kolejny produkt z listy marzeń, czyli kółeczka)
Dla siebie do wzdychania znalazłam coś takiego na Etsy
Warto zwrócić uwagę, że wystarczy posiadać jedno z trzech powyższych narzędzi, by zapewnić sobie możliwość obróbki surowego runa oraz mieszania kolorów, faktur oraz różnych typów włókien. Uzyskiwany efekt przy użyciu tych trzech narzędzi jest zbliżony. Najbardziej chciałabym mieć drum cardera, ale cena mnie przeraża i nie zamierzam tyle wydać. Moim faworytem jest w tej chwili bleanding board, ponieważ jest najtańsza i można ją wykonać samodzielnie, a do tego daje szansę na zdjęcie z niej battów, rollsów, jak i czesankowej taśmy przy użyciu kółeczka, więc jej możliwości są najbardziej zróżnicowane.
4. Kółeczko do produkcji taśmy czesankowej (spinning diz)
Na powyższym filmiku widać do czego potrzebne jest kółeczko – można dzięki niemu z chmurki czesanki wyprodukować taśmę. Zazwyczaj to taką formę surowca wykorzystuję się w przędzeniu. Długie poszukiwania kółeczka idealnego spowodowały dylemat – czy wybrać metalowe czy drewniane, więc pokażę wam oba skarby znalezione na Etsy. Drewniane z podstawką oraz srebrne w postaci wisorka
Cena: 1 – 500 zł w zależności od wyglądu, materiału, ozdób (można wykorzystać nakładki od śrub)
5. Motowidło (Niddy Noddy)
Motowidło służy kilku celom – przede wszystkim pozwala zdjąć uprzędzioną nitkę ze szpulki kołowrotka, przy okazji może służyć do zmierzenia jej długości oraz blokowania, jeśli taka nowa włóczka zostanie na motowidle zmoczona i pozostawiona do wyschnięcia. Motowidło jest także narzędziem, które odpowiada za charakterystyczny wygląd luksusowych włóczek, które są sprzedawane prawie zawsze w postaci luźnych pasm skręconych w apetyczne serdelki <3
Moim faworytem w tej dziedzinie jest samoróbka wykonana z rurek PCV, ponieważ widziałam ten przedmiot w akcji – drewniane piękne konstrukcje znacznie ustępują mu pod względem użyteczności i łatwości przechowywania. Instrukcja wykonania motowidła samodzielnie znajduje się na blogu polskich prządek i zamierzam z niej wkrótce skorzystać 🙂
Cena: 20 – 200 zł w zależności od materiału oraz ozdób
6. Karuzela do włóczki (yarn swift)
Karuzela czasem nazywana jest też parasolką, zwłaszcza gdy jest regulowana przy pomocy krzyżujących się listewek i można z niej korzystać zwijając pasma o różnej długości. Najbardziej podobają mi się modele najprostsze – 4 listewki, śruba z łożyskiem i wywiercone dziurki pozwalające na regulację i dostosowanie do długości pasma. Wzdycham do tej karuzeli z Etsy, bo nie dość, że prosta i regulowana to jeszcze się składa na płasko do postaci kilku prostych listewek.
Cena: 100 – 200 zł
7. Zwijarka do włóczki (wool winder)
To właśnie za pomocą karuzeli i zwijarki z pasma powstaje motek, z którego można dziergać. Tutaj moje marzenia choć raz są zaspokojone ponieważ mam dwie sztuki zwijarek, które zdobyłam na drodze wymiany w czasie kiedy bardzo się angażowałam w społeczny recykling i bezgotówkową wymianę dóbr wszelakich 🙂 Moje zwijarki nie są ani nowe, ani ładne, ale działają. Nową zwijarkę można kupić bez większych problemów nawet w Polsce, np. w e-dziewiarce
Cena: około 150 złotych
8. Szpularz (Lazy Kate)
W moim wypadku raczej ozdoba niż rzecz użyteczna, bo raczej nie będę prząść nitek grubszych niż 2-3 ply, ale szpuleczki przechowywanie na szpularzu od Kromskich, który jest po prostu przepiękny, mają swój urok. Mogłabym się napatrzać i natychać cały dzień 🙂
Cena: około 150 zł (bez szpulek)
9. Miarka WPI
Drobiazg, ale bardzo przydatny, a czasem do tego wyjątkowo ładny. Miarka ma na celu określenie liczby nawojów, które mieszczą się jeden przy drugim na odcinku długości cala. To najprostszy sposób na to, by określić czy ręcznie przędziona włóczka jest cienka, średnia czy gruba i jakie druty należy wykorzystać do jej przerabiania. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe jak się wydaje 😉 Tym razem też mam dwóch faworytów – jeden jest bardziej użyteczny, a drugi po prostu ładniejszy. Miarka w kształcie alpaki oraz przezroczysty wisiorek z pleksi (z dodatkowymi znacznikami dla mierzenia grubości odcinków uprzędu)
10. Przechowywanie czyli pudła, pudełka, pudełeczka
No i na koniec przechowywanie… Wielki to problem, by nasze piękne włókna i gotowe nici przechowywać w sposób dla nich bezpieczny, a jednocześnie estetyczny i najlepiej taki, który wyeksponuje ich piękno. U mnie na razie sprawdzają się przezroczyste plastikowe pudła ustawione w wieżę, ale mam nadzieję, że kiedyś będę mogła bardziej zaszaleć z ekspozycją. Tutaj w grę wchodzą nawet nie koszty, a brak miejsca, ale próbuję sobie wywalczyć (w starciu ze mną samą) jakiś kącik na widoku dla ręcznie przędzionej włóczki. A jak już znajdę, to może wykorzystam któryś z tych pomysłów: zdjęcie 1, zdjęcie 2, zdjęcie 3, zdjęcie 4, zdjęcie 5, zdjęcie 6.
Jeśli ma Waszej liście prząśniczych marzeń jest coś, czego nie wymieniłam to koniecznie odświeżcie mi pamięć pisząc komentarz!
Na razie mój stan posiadania to tylko zwijarka do włóczki, ale mam nadzieję, że w ciągu kilku najbliższych dni dorobię się kółeczek oraz po wizycie w markecie budowlanym będę mieć motowidło. Reszta cudów niestety musi na razie poczekać, bo przymierzam się do większych zakupów różnych włókien 🙂
Fretki na dziś to pierwsze zdjęcie jakie zrobiłam Hagridowi, jeszcze w transporterze, podczas podróży do nowego domu 🙂
17 komentarzy
Jak to wszystko pięknie opisałaś!
Życzę Ci, aby przyjemnością wielką było wyszukiwanie i gromadzenie tych rzeczy, żeby część sama Ciebie znalazła i nie była kosztowna 🙂
Sobie też tego życzę.
Wielką przyjemnością było już zgromadzenie ich w jednym wpisie, wiec wyobrażam sobie jak byłoby fantastycznie mieć to wszystko (albo chociaż część z tych rzeczy…)
Ale wszystko w swoim czasie… Na razie nacieszam się kołowrotkiem i przymierzam do zakupów różnych włókien do próbowania. Poza tym niedługo mam urodziny, potem zaraz święta, więc może uda się coś uszczknąć 😉
Motowidło (drewniane) może kupić w niewielkiej cenie i Kromskich, ja zamawiałam razem z kołowrotkiem, jeśli chodzi o mierzenie WPI ja kupiłam w zwykłym papierniczym linijkę która po drugiej stronie ma cale, koszt- dosłownie kilka złotych… a w sumie i tak nie mierzę, wolę policzyć ile mam metrów w motku…
Jeśli chodzi o dizz- nie masz kogoś kto by Ci wywiercił otwór w jakimś kawałeczku drewna? – bo przecież to nic innego (oczywiście trzeba to drewienko przetrzeć papierem ściernym)
A jeśli chodzi o zwijarkę- mnie na nią szkoda pieniędzy, jeśli potrzebuję motek z dostępem do obu końców włóczki nawijam na łyżkę drewnianą, a gdzieś w necie widziałam jak ktoś nakłada tutkę z papieru toaletowego na skrzydełko od miksera i na wolnych obrotach nawija włóczkę,
Jako „parasolki” używam oparcia krzesła lub własnych kończyn (ręki i nogi), lub jeśli kogoś mam w pobliżu proszę kogoś o użyczenie rąk….
więc tak naprawdę mnie się marzy leniwa kaśka i drum- choć na duma mnie nie stać, a mam ręczne czesaki (koszt 150zł)- osobiście uważam że nie warto je zastępować psimi szczotkami- czesałam tak i wydajność pracy jest naprawdę znikoma…. no a o szpularz, jak kiedyś stwierdzę że jest mi niezbędny- może poproszę tatę, żeby coś wymodził…
Ja wiem, że większość tych rzeczy można jakoś zastąpić, ale nie chcę! Bo cóż to za radość marzyć o zwykłej linijce, skoro mogę chcieć taką śliczną alpakę wyciętą z drewna 😀
Co do diza, to po filmikach, które oglądałam wydaje mi się, że lepiej sprawdza się metal, więc będę w tym tygodniu szła na poszukiwania odpowiednio dużych nakładek z dość małymi otworami. Ale jakbym miała do wyboru to bym się skusiła na ten srebrny wisiorek z amerykańskiego XIX-wiecznego dolara…
Motowidło z PCV chcę nie dlatego, że jest tańsze, ale dlatego, że lepiej działa. Przy moim dość mocnym nawinięciu może się okazać, że włóczki nie da się zdjąć z drewnianego, bo nie da się już tam mocno naciągnąć. A myśl o konieczności przewinięcia całości raz jeszcze przyprawia mnie o dreszcze. A przy rurkach wyjmuje się po prostu jedno ramię i po problemie 🙂 Łatwiejsze jest też przechowywanie, bo można je ułożyć na płasko lub całkowicie rozłożyć.
Z doświadczenia muszę powiedzieć, że zwijarka to naprawdę fantastyczna rzecz! Jest szybko, równo i profesjonalnie, a do tego u mnie to konieczność, bo ręcznie zwijane kłębki robię stanowczo za ciasne, żeby w ten sposób przechowywać wełnę. Umiem też zwijać na kądzieli czy nawet na rolce po papierze toaletowym, ale to naprawdę nie to samo. Pierwszą zwijarkę kupiłam w czasie szaleństwa drutowego, ale miałam pecha i była uszkodzona, a te które mam teraz (2 sztuki, obie sprawne) „kosztowały” mnie jakieś śmieszne rzeczy typu wino, kasza czy 5 litrów mleka, bo pochodzą z wymiany.
Co do czesaków to nie są mi one aż tak potrzebne, bo prawdopodobnie nie będę obrabiać surowej wełny, bo przy pierwszych próbach dało o sobie znać uczulenie, więc sprawdzę jeszcze z jakąś inną owcą i pewnie dam sobie spokój. Mnie interesuje przede wszystkim mieszanie kolorów faktur i różnych włókien, a do tego czesaki się nie nadają. A drum carder wydaje mi się po prostu „przeceniony” i moim zdaniem jego koszt nie odpowiada wartości narzędzia. Jak będę bajecznie bogata i 1500 złotych nie będzie mi robił różnicy, to może sobie kupię (chociaż wtedy wyścig do mojego portfela pewnie wygra kilka kilogramów alpaki i jedwabiu).
Ja używam do zwijania kolana i jakiegoś zaczepu, ale szczerze i z całego serca tego nienawidzę, a Mój Mężczyzna jak tylko widzi pasemko to dostaje dreszczy i wysypki, więc staram się do nie dręczyć (wolę zachować prośby i błagania na poważniejsze rzeczy). Karuzela jest więc na szczycie mojej listy zakupowej, zaraz za blending board, które jest teraz największym „chciejstwem”. Szpularz to u mnie fanaberia i chciałabym go tylko do ozdoby, ponieważ ten łukowaty kształt kaśki od Kromskich nie daje mi spokoju 🙂 W pracy korzystam z wbudowanego w Sonatę szpularza lub przewiniętych motków i pojemników ustawionych po dwóch stronach moich nóg. To jest zresztą zachcianka najmniej istotna, bo póki co nie mam miejsca na taką ekspozycję.
Na czesakach też można mieszać, ja tak zmieszałam dwie włóczki z angorą ( BFL oatmeal z szarą i merynosa z białą) jasne, nie jest idealnie jak na drumie, ale włoczki są fajne….
Nie namawiam do kupowania surowego runa i przerabiania go, bo to zakichana robota no i nigdy włóczki nie będą jak z taśmy, no może u kogoś są, ale to ciężko osiągnąć… ale jeśli masz uczulenie na lanolinę, no to tak mi się wydaje, że pranie powinno załatwić sprawę, no chyba że na kurz, no to wtedy nie polecam szczególnie runa alpaki….
Ja wiem te wszystkie błyskotki kuszą, no i każdy ma różne podejście, jeden woli je mieć i cieszyć się nimi a drugi woli je czymś zastąpić…
a jeśli chodzi o deskę do mieszania, na klubie dziewczyny podawały gdzieś namiar na polską firmę produkującą taśmy do gręplowania, więc rzeczywiście tanim kosztem można sobie wyprodukować coś podobnego…
No a szpularz profesjonalny ma jedną zaletę- ma wbudowany hamulec, dzięki temu nici do zwielokrotniania idą ciut naprężone (tyle ile nastawimy) więc nie trzeba tego pilnować palcami- więc nie jest to czysta fanaberia…. jak mi się zachce 3ply (nie navajo) i więcej ply to się na pewno zacznę za nim rozglądać…
A drumy są drogie, bardzo drogie, na dobrą sprawę potrafią przewyższyć kołowrotki…. na razie również uważam że „ZA DROGIE” ciekawe co powiem jak dobiorę się do pudła z 0,5kg runa suri…. może wtedy zacznę na niego odkładać 😉
Wełna która mnie uczuliła był po pierwszym praniu, więc trudno orzec do końca co wywołuje alergię – uczulenie pewnie trochę na lanolinę a trochę na roztocza… Co do alpaki to wiążę z nią wielkie nadzieje – kurz, drobinki, ździebełka cz piasek mi nie przeszkadzają, bo nie wywołują alergii na rękach 🙂 Obróbki wełny się nie boję, bardzo chciałam to robić, bo ogranicza to koszty prawie do zera (kosztem czasu poświęcanego na przygotowania), ale wygląda na to, że po prostu nie będę mogła 🙁 Ma to swoje plusy, ale czyni moje nowe hobby kosztowniejszym.
Co do „błyskotek” to jestem takim typem, który to uwielbia. Praca z pięknymi, użytecznymi i przemyślanymi przedmiotami daje mi ogromnie dużo radości. A przecież to nie zawsze chodzi o to, żeby móc coś zrobić, tylko żeby wykonać to z wdziękiem i gracją – takie jest moje podejście do gadżetów.
Czy ja wiem czy obróbka od runa wychodzi tak naprawdę „darmowo”? najczęściej nie liczymy tych wszystkich litrów wody i kosztów jaką trzeba wylać piorąc wełnę…. no i ogrom czasu przebieranie rozluźnianie, suszenie, czesanie (zwłaszcza na czesakach, choć podobno drum sam też nie czesze i trzeba przez niego przepuszczać wielokrotnie)…
Ja nie mówię, że nie warto prząść włóczek „od runa” bo satysfakcja jest ogromna, ale po prostu każdy musi sobie, przemyśleć co lubi i to lepiej, no bo jak za 10dag szetlanda płaci się ok 16zł, a gdzieś widziałam w pasmanterii wełnę z szetlandzkich owiec za 2 razy tyle… a BFL po 21 zł za 10dag, a fabrycznej włóczki z BFL chyba nigdy w polskich pasmanteriach nie widziałam… no to włóczka z taśmy tak horrendalnie drogo nie wychodzi…
Jeśli chodzi o alergię, to ja przeczytałam, że osoby jeśli mają uczulenie na wełnę, to właśnie na lanolinę…. a nie tolerowanie „ostrej” włóczki czy dzianiny wynika z wrażliwej skóry i nie przyzwyczajenia do wełny, i absolutnie tego nie bagatelizuję bo takie osoby potrafią mieć bąble na skórze od wełny… a akurat jestem takim typem, że nie spotkałam jeszcze wełny, która by mnie żarła tak mocno, żebym nie mogła jej nosić…
A wracając jeszcze do do motowidła drewnianego (absolutnie na nie nie namawiam, to jest wolny wybór każdego) ono jeden koniec ma zakończony na prosto, bez ozdobnego wałeczka, więc zdejmowanie nawet naprężonej wełny nie stanowi problemu…
Ta lama jest fantastyczna 🙂
Mogłabym mierzyć na linijce, ale co to za frajda, skoro można mieć takiego zwierza tyko w tym celu 🙂
Poki co, marze o jakimkolwiek sprzecie do przedzenia. Najzwyklejszym wrzecionie. Czesanka juz do mnie dotarla, zbliza sie kilka wolnych dni, wiec bede mogla zmajstrowac urzadzenie i przeprowadzic pierwsza probe 🙂 Nie moge sie doczekac 🙂
Na początek idealnie nadaje się mątewka z haczykiem – mam taką i do średniej grubości nitek jest idealna deklasując nawet profesjonalne wrzeciono, które kupiłam w USA przez Etsy. Widać je we wpisie http://www.yadis.pl/2780/przedzenie-i-co-z-tego-wyniklo.html na jednym ze zdjęć. Instrukcję przędzenia znajdziesz na blogu prządek: http://www.polskiewrzeciona.blogspot.com/2010/07/instrukcja-obsugi-wrzeciona-czesc-i.html Jak będziesz mieć jakieś problemy, to pytaj 🙂
Przeczytalam juz wszystkie Twoje posty na ten temat, obejrzalam mnostwo filmikow i, teoretycznie, potrafie juz przasc 😉 Zobaczymy, jak bedzie w praktyce 🙂
Zapomnialam wspomniec o pojemnikach na swoje skarby. Wiekszosc trzymam w drewnianym kufrze, ale sporo jest popakowanych w torby i pudelka kartonowe. Chcialabym znalezc dla nich jakies lepsze miejsce. W zwiazku z tym, ze nienawidze plastikowych pojemnikow, zaprojektowalam sobie zestaw drewnianych skrzynek, ktore mozna ladnie poustawiac jedna na druga i przykryc pokrywka (mam obsesje na punkcie kurzu i staram sie wszystko zabezpieczac). Jak tylko znajde material i je wykonam, nie omieszkam sie pochwalic 😀
W teorii to ja jestem świetna, a teraz w praktyce też mi idzie coraz lepiej 🙂
Powiem ci, że o ile nie przepadam za plastikiem, to muszę przyznać, że włóczka po prostu dobrze się w takich pudełkach przechowuje, ładnie wygląda, nie kurzy się nic a nic, mogę spać spokojnie w kwestii moli (moja obsesja) no i od razu wiem, gdzie co jest. Dążę do tego, żeby wszystkie lepsze włóczki znalazły miejsce w takich pudłach, a wszystkie gorsze w klatce, które po recykling stanowi mój włóczkowy koszt. Na razie do tego jeszcze dość daleka droga, ale jest szansa, że gdy skończę resztkowy pled na łoże w sypialni to marzenie stanie się faktem 😉
Bardzo fajne narzędzia i gadżety. Będzie niemal jak w skansenie. Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do siebie. 🙂
Przędzenie to raczej „nienowoczesne” zajęcie 😉
Ale jak widać istnieją na świecie firmy, które produkują fajny i nowoczesny sprzęt dla pasjonatów i nie jesteśmy skazani na same starocie i antyki. Chociaż oczywiście większość przyrządów ma bardzo długą historię i to co można teraz kupić ma swoje wzorce przed wiekami 🙂
Zaczęłam czytać o tych wszystkich narzędziach i w głowie mi się zakręciło, jak mało wiem. :O Gdzie się uczyłaś o tym wszystkim? Wiedza na temat samego przędzenia wydaje się być tak szerokim tematem, że głowa mała!
Ja ostatnio stwierdziłam, że chcę alpakę. I nawet miałabym na nią z oszczędności, i mogłaby mieszkać u lubego w domu rodzinnym na wiosce, a ja mogłabym ją karmić, głaskać i golić z runa, żeby.. no właśnie. Żeby mieć własną włóczkę z alpaki, którą nie wiem, jak mogłabym uprząść, bo się na tym nie znam. 😀
Ale chcę alpakę! 😉
Ty zachwycasz się moją wiedzą, a ja myślę sobie, że wiem tak przerażająco mało!
Moje główne źródła wiedzy podałam we wpisie – to Youtube (do oglądania, inspirowania się i doskonalenia techniki) oraz grupa prządek na Facebooku (przede wszystkim w kwestiach merytorycznych). Udało mi się też zdobyć kilka sztuk magazynu „Spin off” wydawanego w USA i to dopiero jest ogromna pomoc i źródło wiedzy (chociaż braki w specjalistycznym słownictwie utrudniają korzystanie z tego skarbu w 100%)
Co do alpaki to jest ona moim wielkim marzeniem, ale nie mam warunków, więc pozostaje mi cieszenie się samym runem bez zwierza 🙂 Przędzenie jest łatwe – zresztą musi takie być skoro technika pochodzi sprzed tysięcy lat. To dla nas teraz wydaje się to skomplikowane i nieosiągalne. Dawnym kobietom wystarczył patyk i runo…
Jeśli masz ochotę to możemy się spotkać i nauczę Cię prząść na wrzecionie, a jak dorobisz się tej alpaki to podzielisz się runem i będziemy kwita 🙂 W sprawie szczegółów napisz mi maila, to na pewno się dogadamy.