2 miesiące diety – 10 spostrzeżeń

Od ponad 8 tygodni jestem na diecie i w tym czasie straciłam około 8 kg, chudnąc mniej więcej kilogram tygodniowo. Oto krótkie podsumowanie i kilka spostrzeżeń z tym związanych…

Po powrocie z urlopu w czerwcu podjęliśmy z Moim Mężczyzną decyzję o odchudzaniu. Przymierzałam się do tego już od Nowego Roku, tylko ciągle brakowało mi motywacji. Zainspirowani przykładem naszego wspólnego znajomego zdecydowaliśmy się na dietę Slow Carb z książki „4-godzinne ciało”, ale to temat na osobny post, więc jeśli będzie Was to interesować, to jeszcze do tego wrócę w kolejnych wpisach.

Po 4 tygodniach oboje ważyliśmy mniej więcej 4 kg mniej – pochwaliłam się nawet na Fejsie

efekty dietyTeraz po 8 tygodniach efekty zostały podwojone 🙂 Jak tak dalej pójdzie, to 30. urodziny będę świętować w ciuchach z liceum…

Jednak ja nie o tym, bo efekty są spoko, ale przede wszystkim dieta otworzyła mi oczy na wiele rzeczy i dała mnóstwo powodów do zastanowienia. Poniżej 10 najważniejszych moim zdaniem aspektów z nią związanych.

1. Uzależnienie od cukru

Teraz mogę to powiedzieć otwarcie – byłam uzależniona od cukru, zresztą podejrzewałam to od jakiegoś czasu, tylko nie wiedziałam jak się z tym zmierzyć. Przejście na dietę uświadomiło mi jak silny to był nałóg – mój organizm domagał się cukru dramatycznie w pierwszych dniach postu. Na szczęście wypoczynek i nawał pracy po powrocie z wakacji skutecznie zajął moją uwagę, więc bez większego trudu wytrwałam. A teraz to już nawet mnie nie ciągnie 😉

2. Siła nawyku

Na początku nie było łatwo – przyznaję. Na pewno pomógł mi wakacyjny relaks – zregenerowane siły bardzo się potem przydały, bo pokus jest dużo. Na początku trzymałam się wizji, że dieta potrwa 30 dni i tyle to przecież wytrwam nawet gdybym miała pić tylko wodę 😉 Zresztą co tydzień przewiduje ona dzień oszustwa, kiedy można jeść wszystko i w dowolnych ilościach, więc to też było pocieszeniem i pozwalało wytrzymywać od soboty do soboty. Jednak po 2 – 3 tygodniach sytuacja się unormowała, właściwe nawyki weszły mi w krew, przestałam odczuwać pokusy, organizm się oczyścił i wyregulował.

3. Gluten

To chyba największe zaskoczenie związane z dietą – okazało się, że eliminacja z diety pszenicy, a co za tym idzie glutenu, niesamowicie pozytywnie wpłynęła na mój organizm. Przestałam czuć się ociężała, brzuch mi się ładnie spłaszczył bez żadnych ćwiczeń, mam więcej energii. A jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że ludzie rozpoznający u ciebie niechorobową nietolerencję glutenu to wariaci podatni na różne nowomodne hasełka… Więc śmieję się z siebie i powtarzam dość regularnie eksperymenty, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że jednak mi bez tego glutenu lepiej… Pierwszy dzień oszustwa pełen zakazanej mąki i cukru odchorowaliśmy oboje tak, że w następnych tygodniach byliśmy już bardziej rozsądni.

4. Zapychacze

Dieta zmusiła mnie do eliminacji wielu rzeczy uważanych na naszych stołach za oczywiste – pieczywa, ziemniaków, ryżu, kaszy, makaronu… Ciężko wyobrazić sobie dowolny posiłek bez któregoś z tych składników. Odkąd nie mam ich na talerzu mam wrażenie, że służyły jedynie oszukiwaniu siebie samego – że dbam o moje ciało, bo daję mu dużo paliwa, by mogło dobrze działać. A prawda jest wręcz odwrotna – dawałam mojemu organizmowi mało wartościowego pokarmu, a udawałam że jest inaczej ładując do wszystkiego dodatki mające zapełnić brzuch po brzegi.

5. Śmieciowe jedzenie

To punkt, który okrywa mnie wstydem – koszmarnie się zaniedbałam pod względem jedzenia w ostatnim czasie. Trwałam w samonapędzającej się spirali – jadłam byle co i byle szybciej, często sięgałam po gotowe posiłki ze sklepu lub restauracji, nie zwracałam uwagi na to co ląduje na moim talerzu, nie miałam motywacji, żeby to zmienić, kupowałam słodycze i „coś zdrowego”, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia. I tak w kółko… Niby nie tyłam, a jeśli nawet to minimalnie, bo moja waga ma tendencję do wahania, więc kontrolowałam to o tyle, o ile… Dopóki nie zmieniłam nawyków na widziałam w ogóle jak zła jest sytuacja! Dopiero kontrola jedzenia, nowe ścieżki które wydeptuję w tym samym markecie co zawsze pokazały mi jak ogromna zmiana zaszła.

6. Zdrowa dieta

Dobrze byłoby zaznaczyć w tym miejscu, że żadna dieta redukująca wagę z zasady nie jest zdrowa, ponieważ odmawiamy naszemu organizmowi różnych rzeczy zmuszając go, by sięgnął do swoich zapasów. Ja jednak jestem zwolenniczką relatywizmu w tej sytuacji i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że moje posiłki teraz są lepsze niż były kilka miesięcy temu, a pozbycie się 8 kilogramów balastu powoduje, że jestem po prostu zdrowsza, chociaż nie jest to jeszcze stan idealny. Wpływa na to kilka czynników – przede wszystkim jedzenie przygotowuję teraz przede wszystkim samodzielnie, bo oferta sklepowa i jedzenie na wynos przestały mi odpowiadać. Wszystko jest dla mnie za słodkie, za tłuste, często wyczuwam też gorszej jakości składniki w potrawach, co wcześniej mi się nie zdarzało. Jem dużo warzyw, bo stanowią one jeden z głównych filarów diety. Co ważne uregulowałam też ilość i częstotliwość posiłków, bo zaczęłam jeść śniadania rano, więc wreszcie mieszczą mi się w dziennym harmonogramie 3-4 porcje jedzenia zamiast 2.

7. Minimalizacja potrzeb

Odkąd jem treściwie okazało się, że wystarcza mi bardzo mało. Sama jestem zaskoczona jak niewielkie porcje pozwalają mi się najeść. Wcale nie ograniczam się w tym zakresie celowo – jem tyle, żeby nie być głodnym. Okazuje się, że po początkowym szoku, kiedy jadłam naprawdę duże posiłki pilnując tylko ich odpowiedniego składu, przyzwyczaiłam się do bardziej konkretnego jedzenia, w skoncentrowanej formie, nie „rozcieńczonego” zapychaczami bez znaczenia. Zauważyłam też dążenie do minimalizacji dotyczy także składników – zamiast 10 rzeczy, chętniej wybiorę teraz do potrawy 4 lub 5.

8. Woda

Picie to u mnie problematyczna rzecz, więc postęp na tym polu uznaję za sukces – jedną z zasad diety jest unikanie kalorii w płynie bo są bardzo zdradliwe. Sugerowanym napojem na co dzień i od święta jest po prostu woda. Właściwie od zawsze nie słodzę herbaty ani kawy, więc już od dawna zmagałam się ze zbyt słodkimi napojami i rzadko po nie sięgałam. Nie lubiłam natomiast pić wody i dopiero dieta pozwoliła mi się z tym uporać! Ale to też chyba temat na osobny wpis…

9. Czas

Wyobraźcie sobie, że największym problemem podczas tych 8 tygodni wcale nie były zachcianki i chęć by zerwać z dietą, ale fakt, że jej zachowanie wymaga mnóstwa czasu! Dlaczego? Oto prosty przykład – kolacja. Wcześniej wystarczyło wziąć chleb, położyć na nim cokolwiek z lodówki, można było zjeść i wrócić do swoich zajęć. A teraz muszę się zastanowić czy chcę pełny posiłek (gotowanie i jedzenie pochłonie około godziny), czy zadowolę się po prostu jakąś przekąską. Znacznie trudniej mi być teraz leniwą bułą na diecie, choćby dlatego, że 90% gotowych posiłków ze sklepów (tzw. dania w 5 minut – gorące kubki, zupki chińskie czy nawet produkty garmażeryjne) nie nadają się dla mnie, więc muszę planować ze sporym wyprzedzeniem całe moje jedzenie, co straszenie mnie denerwowało na początku. Teraz już się trochę przyzwyczaiłam, mam też zazwyczaj w lodówce coś po co mogę sięgnąć na szybko bez wyprawy do sklepu. Zresztą znaleźliśmy kilka miejsc i dań, które stanowią dla nas ostatnią deskę ratunku, gdy nam się już przeokropnie nie chce pichcić samemu.

10. Ogarnianie życia

Wiecie jak to jest, kiedy ułożenie jednego elementu układanki powoduje, że nagle zaczyna wyłaniać się cały kształt, reszta kawałków zaczyna pasować i właściwie sama wskakuje na swoje miejsce. No więc u mnie tak podziałała dieta… Kto śledzi mnie na blogu od dawna, ten wie, że plany zakładały na każdy kolejny rok zrzucenie wagi i dotychczas się nie udało. A sukces tego przedsięwzięcia pociągnął za sobą kolejne ambitne plany – rozprawiam z zalegającymi po kątach rzeczami, finalizuję różnego rodzaju projekty, które wiszą mi nad głową (eliminując je lub doprowadzając do finału), zabrałam się za poprawki na blogu, zaczęłam dbać o mieszkanie, w którym żyjemy, bo chociaż możliwości mamy ograniczone, bo wynajmujemy lokum, to chcę żeby jeszcze przez te kilka miesięcy do przeprowadzki było nam tu lepiej. I wiecie co? Wiem, że to też mi się uda 🙂 Siła rozpędu działa cuda!

 

Na koniec zastanawiam się czy ciekawią Was moje sposoby i porady dotyczące diety… Przepisy na posiłki, po które często sięgam? Informacje o tym jak polubiłam picie wody? Czy ogólne informacje o stosowanej przeze mnie diecie z punktu wiedzenia osoby, która ją stosuje na co dzień – to jednak coś innego niż wyczytanie informacji z książki… Czekam na Wasze komentarze pod spodem, chętnie też poczytam o Waszych zmaganiach z dietami i wagą, bo to zawsze dobrze uświadomić sobie, że nie jest się samemu 🙂

Może spodoba ci się jeszcze...

15 komentarzy

  1. Brawo!!! Wystarczy przetrwać 3 dni bez słodyczy i wszystko będzie zmierzać w dobrym kierunku. Pozdrawiam cieplutko 🙂 Dana

    1. U mnie 3 dni to tyle co nic! Mój organizm walczył o cukier chyba z półtora tygodnia! Bywało ciężko, ale duże pokłady dobrej woli i zaplanowany w diecie dzień oszukiwania pozwoliły wytrwać 🙂

  2. Pewnie, że mnie interesuje wszystko – skład diety, przepisy, ciekawe detale. Ja też odstawiłam pszenicę, ale efektów nie odczuwam

    1. Cieszę się zatem, że będę mieć dla kogo pisać, bo w sposób zaskakujący dla mnie samej temat diety zaczął mnie autentycznie pasjonować, zwłaszcza teraz jak widzę rezultaty. 🙂
      U mnie efekt jest ogromny, tym bardziej, że w dzień oszustwa pozwalam sobie na pieczywo, więc jak na dłoni widzę efekt „pszennego brzucha” z którego kiedyś tak się wyśmiewałam. Być może za taką dużą zmianą stoi też to, że z mojej diety zniknęły jednocześnie pszenica i cukier, bo biologicznie to zbliżone produkty, które podobnie się trawią. Zresztą po zjedzeniu czegoś słodkiego też widzę negatywne efekty, chociaż mniejsze niż w wypadku mąki.

  3. Asia, a czy ksiazka, którą wspominasz, podaje pełny jadlospis np. na tydzień? Z tym mam zawsze najwiekszy problem – znam teorię, ale nie potrafię ułożyć posiłków.

    1. Trudno powiedzieć… Nie ma tam jadłospisu w klasycznym tego słowa znaczeniu, autor podaje kilka sugerowanych posiłków i każe jeść je w kółko. To chyba największa bzdura która wiąże się z tą dietą i z którą chcę się rozprawić na blogu , bo składniki dają naprawdę duże pole do popisu i u mnie wcale nie jest nudno ani monotonnie – osobiście kładę to na karb faktu, że autor to zajęty facet i na dodatek Amerykanin, więc gotowanie to zna z telewizji przede wszystkim 😉

      U mnie sprawdziło się przede wszystkim to, że mam określoną listę produktów dozwolonych, więc mi łatwo unikać pułapek na zakupach i potem nie znajduję w lodówce niczego, czego nie mogłabym zjeść.

      1. Bardzo ciekawie to odpisałaś. Byłam na tej diecie rok temu i poległam przez monotonne posiłki. Chętnie poczytam jak sobie z tym radzisz. Od września znowu zaczynam dietować, tylko muszę zrobić napad na sklep z fasolą 😉

        1. U mnie rośliny strączkowe tylko z puszki – na myśl o wielogodzinnym moczeniu, płukaniu i gotowaniu robi mi się słabo. Ja ogólnie z tych leniwych jestem 😉 Wyjątkiem jest fasolka szparagowa, bo w jej wypadku czasem sięgam po świeżą, a czasem po mrożoną.

  4. Ja się bardzo chętnie dowiem jakie posiłki jesz i jak to wygląda od kuchni 🙂 Ziemniaki prawie wyeliminowałam z naszej diety, makaron jemy rzadko ale brak kasz i ryżu mnie przeraża :))

    Gratulacje! 8 kg to spore osiągnięcie!

    1. U mnie najtrudniej było pożegnać się z makaronem, bo go uwielbiam. I z ryżem, bo jest bardzo wygodny w przygotowaniu i daje mnóstwo możliwości. Ale dałam radę 😉 Chociaż muszę przyznać, że do tej pory dość często zastanawiam się jak zastąpić te elementy w daniach i testuję różne rozwiązania. Trochę rzeczy się już sprawdziło, przy okazji innych przywykliśmy do tego, że po prostu jemy samo danie, bez zapychaczy (tutaj najlepszy przykład to chilli con carne).

  5. Fajny post! Ja właśnie przed czymś takim stoję i właśnie mam jeszcze jakieś 8 kilo do zrzucenia po ciąży. Także dzięki 🙂 Punkt dziewiąty mnie przeraża. Dla mnie to najgorsze. Przygotowanie posiłku musi zająć tyle, ile złożenie zamówienia na pizzę w Internecie. Inaczej nie będzie u mnie działać ;).

    1. Aż tak dobrze to nie ma, ale mieszczę się na co dzień w 30 minutach przygotowania obiadu, więc to do zniesienia (mam trochę pod górkę z moją niezbyt dużą lodówką, bo zazwyczaj przed gotowaniem muszę iść dodatkowo na zakupy). Śniadanie zajmuje mi kwadrans razem ze zjedzeniem, drugie śniadanie podobnie, lunch lub obiad zamawiam przez internet, dojadam resztki z poprzedniego dnia lub wychodzę go zjeść poza domem, więc w ciągu dnia przygotowuję tylko jeden duży posiłek i mieszczę się w godzinie jeśli chodzi na zrobienie wszystkiego co jem, chyba, że sama chcę zaszaleć i zrobić coś bardziej pracochłonnego.

  6. Wow, bardzo motywujacy wpis! Tez sie wlasnie zabieramy z Mackiem za taka zmianę lajf stajlu – akurat siedze nad tą samą książką.. ale nie ukrywam strachu. Bardzo mi zalezy, żeby w dniu ślubu wyglądać i czuć się doskonale i to jest mój krótkoterminowy cel. Długoterminowy i o wiele ważniejszy to moje zdrowie. Od lat wkurzam się tym, że moja waga to taka sinusoida – co kilka miesiecy wzrasta, żeby za kilka miesięcy znowu mocno spaść. A nie pomaga mi to ani fizycznie ani psychicznie. Ogrom kompleksów oraz brak formy to moja zmora życiowa.
    Ale pomyślałam, że skoro innym się udaje, to dlaczego mnie miałoby się nie udać? Z natury jestem dość leniwa, a depresja pogłębia mój brak jakiejkolwiek motywacji, dlatego boje sie tego co będzie. Ale staram się być choć odrobinę dobrej myśli.

    Czytając ten post miałam wrażenie, że siędzę na sesji grupowej z trenerem personalnym YOU CAN DO IT! Poza tym jestem pod ogromnym wrażeniem od kiedy zobaczyłam Was na własne oczy i cholernie Wam kibicuję! 🙂
    To mi trochę pomaga, no i zawsze mam jakiś punkt zaczepienia i wsparcia się z kims w tych zadaniach 😀

    1. Jakoś samo tak wyszło z tą przemową motywacyjną – może to dlatego, że mi samej wreszcie się udało po wielu latach i ta świadomość każe mi dzielić się tą radością ze światem wierząc, że skoro ja dałam radę, to innym też się musi udać 🙂

      Ślub to dobra motywacja, bo wiesz po co się tak męczysz – u mnie cel nie był taki spektakularny, dałam się ponieść książce i zaczęłam na zasadzie „ja, ja 30 dni nie wytrzymam?”, a potem to już poszło. A jak jesteś „grzeczna” to po 30 dniach nowy jadłospis jest już „Twój” i nie ciągnie cię przesadnie, żeby łamać zasady… U mnie chodziło przede wszystkim o wagę i wygląd, a w dalszej kolejności o zdrowie, bo nie zapasłam się tak, żeby tusza przeszkadzała mi na co dzień. Jednak teraz, gdy schudłam widzę, że to dopiero początek drogi, bo dodatkowy balast to jedno, a słaba kondycja to drugie, więc jeszcze kilka tygodni (zależy mi żeby zrzucić jeszcze kilka kilogramów) i wezmę się za ćwiczenia (nie chcę tego łączyć, bo mam tendencję do rozbudowy muskulatury, więc dużo białka i dużo ruchu to może nie być dla mnie najlepsza opcja). Teraz tylko zastanawiam się jaką formę aktywności wybrać…

      Ja zdecydowałam się na tą dietę z lenistwa (podobnie zresztą jak kiedyś na Dietę Ducana), bo nie wymaga skrupulatności i myślenia o niej na każdym kroku, żadnego liczenia kalorii, żadnych ćwiczeń, jeśli nie mam na nie ochoty, żadnych składników z końca świata, nie do dostania w osiedlowym markecie (co jest w innych dietach nagminne) – ogólnie minimalizacja zawracania głowy 😀 Jasne reguły, przewidywalne efekty. Proste!

      No i na koniec najważniejsze – dla mnie teraz największą motywacją jest odbicie w lustrze, nie potrzebuję niczego z zewnątrz, żeby się utrzymać w rygorze, zresztą on od samego początku mnie nie bolał, bo ja wolę takie jedzenie, niż to jak jadłam wcześniej, tylko trzeba było zrezygnować z odrobiny wygody i zadać sobie trochę trudu związanego z przygotowaniem i planowaniem posiłków. Ale to się opłaca!

  7. Na mnie powoli nadchodzi czas, bo po ciążach mam jakieś…ponad 10 kg nadwagi, a do takiej wagi jaką chciałabym kiedyś to jakieś 20 kg 😉 Ale i tak najgorsze jest to chyba dla mojego kręgosłupa, bo noszenie dodatowych kilogramów i (czasem) rocznego dziecka to masakra 😉
    Trzymaj kciuki! 😉